Jak już wiecie, odeszliśmy z ziemi obiecanej, niczym wygnańcy poszliśmy na inne. Lamentując, łkając, w tęsknocie spoglądając za siebie podążaliśmy z całym majdanem w kierunku nowego osiedla. Na szczęście mieszkamy niedaleko Pani A. tak więc moje serce nie umrze z tęsknoty.
Tak czy siak wracając do jeszcze nie rozpoczętego tematu przewodniego.
Nim wprowadziliśmy się na nowe mieszkanie musieliśmy je trochę odświeżyć, zmienić kolorki na ścianach, wkręcić nowe żarówki, wygonić mola Zdzisia z szafki kuchennej, odkurzyć pająka z kąta w przedpokoju. Generalny remont to oczywiście nie był ale parę popołudni i jeden dzień urlopowy zmarnowaliśmy.
Podczas pierwszego popołudnia, kiedy to Tosia z zacięciem PeeReLowskiej kobiety pracującej, myła okna na świat, a ja niczym Picasso powierzchni płaskim malowałem ściany - dywagowaliśmy nad tym jacy są ludzie "na naszym" nowym podwórku. Ciekawość naszą budziło to jakie "szkoły" uprzejmości spotkamy. Czy będą to typy: "fuczących tetryków", czy może "nadgorliwych gospodyń i gospodarzy", albo w ostateczności "zadufanych Yuppies i dorobkiewiczów"?
Tak sobie dywagując, Tosia wpadła na genialny pomysł przetestowania sąsiedztwa. Był on idealnie prosty. "Wszystkim jak leci mówmy dzień dobry i zobaczymy czy odpowiadają i jak!" - zakomunikowała. Czyż nie przebiegły plan?!
Od tego momentu, każdemu, ale bez wyjątku , KAŻDEMU, czy znamy czy nie znamy, czy wygląda na młodszego czy na niedosłyszącego, czy z plecakiem czy z gumiakiem - mówiliśmy głośne i wyraźne "DZIEŃ DOBRY".
Powiem wam (może bardziej napiszę), że przez pierwsze 3 dni statystyki mieliśmy wyśmienite - 100 na 100. Tosia nie dowierzała, że dokładnie 900 metrów od poprzedniego bloku, może być taka zmiana w uprzejmości mieszkańców. Cieszyliśmy się jak dzieci. Aż do czasu....
Dnia czwartego testowego, stając jedną nogą na drabinie drugą na parapecie, przytulając się do otwartego okna, wałkiem malując ścianę, czując już ból w ręce, zauważyłem kątem oka, przechodnia.
Szedł do samochodu obserwując mnie pracującego w pocie czoła. Widziałem go dokładnie, on widział mnie. Przełknąłem ślinę, przygotowałem "paszczękę" do wypowiedzenia hasła testowego. Poszło. Głośno i wyraźnie. I co? I nie odpowiedział. Bojąc się o nasz wynik, krzyknąłem sekundę potem: "Niech pan nie niszczy nam statystyk!!!" Obiekt testowy numer xyz, spojrzał się tylko na mnie, wsiadł do samochodu i odjechał.
Przez milisekundę posmutniałem, że jednak nie jest na nowym osiedlu tak bajkowo, po czym wróciłem do malowania. Mimo opisanego incydentu i milisekundy smutku, w głębi duszy byłem szczęśliwy - ponieważ ten pan przypomniał mi mroczną Panią A. oraz dał nadzieję na to, że tematów do bloga będzie przybywało :)
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Zapraszam do komentowania :)
OdpowiedzUsuńpewnie był w gościach , tylko przejazdem, to co Ci będzie odpowiadać :P
OdpowiedzUsuńAlbo byłeś zbyt seksowny z tym wałkiem, spocony, przylepiona koszulka, obejmowałeś okno.. mógł się zwyczajnie wystraszyć homofob jeden.
Jakie kolorki poszły na ściany?